O dwóch pierwszych już pisałam, więc nie ma sensu się powtarzać. To naprawdę pokrzepiające, że wśród masy bezwartościowej szmiry oferowanej przez wyrastające jak grzyby po deszczu wydawnictwa "chrześcijańskie" udało mi się wygrzebać prawdziwe perły.
"Śledztwo w sprawie Jezusa" wzbudziło moje uznanie ze względu na dziennikarską pasję i dociekliwość autora, łatwy w odbiorze styl (pomijając tasiemcowe przypisy) i ciekawe przedstawienie wpływu Jezusa i Jego nauki na osiągnięcia współczesnej cywilizacji zarówno w dziedzinie nauki, sztuki jak i stosunków społecznych.
"Modlitwy przed i po mszy świętej" urzekły mnie swoją prostotą i bezpretensjonalnością. Niewielka objętościowo książeczka w skromniej zielonej okładce napisana przez anonimowego autora a tyle karmiących treści...
"Inna Dusza" oparta na faktach powieść, której akcja rozgrywa się w Bydgoszczy głównie w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Pozwoliła mi odbyć sentymentalną podróż w czasie do szczegółowo odmalowanej przez autora epoki mojego dzieciństwa. Podobało mi się również, że problem rodzin patologicznych został ukazany w książce bez moralizowania, bez patosu, bez nadmiernego cierpiętnictwa, za to ze szczyptą ironii. Ogólnie styl Ł. Orbitowskiego przypadł mi do gustu.
A teraz kolej na najmniej udaną trójkę
"Imię w ciemności" jakiejś litewskiej czy łotewskiej autorki. Koszmar, koszmar, koszmar! Miał być kryminał i niby na początku jakiś trup się pojawił, ale potem to był już kompletny bełkot. Autorka wraca do jakichś wspomnień z przeszłości o jakimś facecie i wspomina o nim w taki sposób, że aż człowieka zbiera na wymioty. Do tego stereotyp samotnej kobiety jako nieszczęśliwej i topiącej smutki w kieliszku, mieszkającej z durną wykastrowaną kotką. I jeszcze straszny infantylizm. NIE POLECAM ZDECYDOWANIE.
"Trociny" to nie chodzi o to, że książka K.Vargi była nudna, bądź że nie podobała mi się pod względem literackim. Ale doczytawszy ostatnią stronę, zaczęłam się zastanawiać po co właściwie ją napisał i jakie miało być jej przesłanie. Stwierdziłam, że żadne i że książka jest po prostu pozbawiona sensu, a bohater krytykujący wszystko wokół wyjątkowo niesympatyczny. To prawda, część tej krytyki była, moim zdaniem trafna. Podobało mi się, że autor odważył się przełamać pewne tematy tabu (seks rodziców :-)) ale było też wiele dzielenia włosa na czworo i czepiania się o pierdoły.
"Wizyta arcybiskupa" to kolejna bełkotliwa powieść (dobrze, że przynajmniej krótka) do tego napisana idiotycznym językiem pełnym dziwacznych sformułowań i kreującym bardzo nieprzyjemną atmosferę: kłaczki włosów, wszechobecne śmieci, mewy tłukące dziobami o blachę... Nie bardzo wiem do czego nawiązywać miało to dziełko. (W recenzjach czytałam, że miało niby krytykować dyktaturę). Po przeczytaniu odniosłam takie wrażenie, jakbym właśnie wyszła z bardzo zabrudzonego miejskiego szaletu.
Mam także kilka postanowień na najbliższy rok. Po pierwsze, chciałabym podjąć pewne czytelnicze wyzwania. Do części tych wyzwań wyzwałam samą siebie, a do części wyzwał mnie pewien Ktoś. Oto one:
1) Przynajmniej jedna książka w języku angielskim
2) Książka z ptakiem w tytule
3) Książka napisana w starożytności
4) Przynajmniej jedna książka z kategorii fantastyka